Przejdź do głównej zawartości

Mecz na pustyni Gobi

Urodziłem się w pobliskim Szpitalu Bielańskim w roku 1967 i od samego urodzenia „zamieszkałem” na ulicy Szegedyńskiej 5. Dwadzieścia lat później, w lipcu 1987 roku wyruszyłem „w świat” i od tamtej pory moje kontakty z domem rodzinnym, kolegami z podwórka i z osiedlem Wrzeciono stały się sporadyczne. Przyjeżdżałem w rodzinne strony na krótki okres i nigdy nie miałem czasu na spotkania czy wspomnienia. Natłok późniejszych przeżyć pozacierał w mojej pamięci większość wydarzeń czy szczegółów z lat spędzonych na Szegedyńskiej – pozostały jakieś mniej lub bardziej wyraźne obrazy przeszłości.


Około 1987. Widok na wylot ulicy Szegedyńskiej. Po prawej blok Szegedyńska 1. W tle za topolami teren jednostki wojskowej. Fot. udostępnił Marcin Strolman

Właściwie dzieciństwo spędziłem niemal wyłącznie w rejonie naszego podwórka między blokami Szegedyńska 5 i 5a oraz Szubińska 6 oraz pobliskiego Jordanka. Rzadko zapuszczaliśmy się wtedy w inne rejony Wrzeciona. Do zabawy wystarczał nam globus na podwórku, trzepak przy śmietniku, murek, który nie wiadomo po co zbudowano między blokami Szegedyńska 5 i 5a, jordanowska Rakieta. Wyprawialiśmy się czasem także nad strumyk w Lasku Lindego przy ulicy Szubińskiej. Chyba najbardziej emocjonującym wyzwaniem była niedzielna wyprawa na Jarmark Perski (obecnie bazar Wolumen), jazda rowerami do ruin klasztoru na Dewajtis, czy samodzielna wyprawa „aż” do Okrąglaka. 

Pasjonował nas sport, nic więc dziwnego, że wiele czasu spędzaliśmy na boiskach przy szkole nr 263 i na DWLocie. W „złotych czasach” polskiej reprezentacji namiętnie grywaliśmy w piłkę nożną, grali zresztą niemal wszyscy, stąd wynikał często problem braku boiska. W pamięci utkwiły mi szczególnie dwa dzikie „obiekty”, założone spontanicznie na tzw. Polance — niezabudowanym terenie w rejonie dzisiejszego samu Agora, kościoła i hotelu. Pierwszy z nich nazywaliśmy „Zielone” — chyba z uwagi na nieliczne kępki trawy, które je porastało. Boisko to położone było pomiędzy nieistniejącym wówczas hotelem robotniczym, a północną częścią ogrodzenia Jordanka. Drugie boisko to była „Pustynia Gobi” — piaszczysta połać ziemi znajdująca się w rejonie dzisiejszego kościoła i sklepu WSS Społem. Rozgrywaliśmy tu nasze podwórkowe mecze, grając śmiertelnie ambitnie, walcząc o każdą piłkę, autentycznie ciesząc się z każdego strzelonego gola.

Pewnej zimy na przełomie lat 70/80 wylano lodowisko na Jordanku. Cóż to była za radocha!!  Oba asfaltowe placyki (nie pamiętam czy wtedy były to boiska do koszykówki, tenisa czy po prostu place z ławkami) oraz okrążające je asfaltowe dróżki pokryte były w całości lodem. Pamiętam te nieprzebrane tłumy ślizgających się dzieciaków, wraz z zapadnięciem zmroku świeciły latarnie, a z głośników płynęła muzyka… ech — to były czasy!

Kolejną rzeczą, którą zapamiętałem dość wyraźnie był wrak starego, czarnego samochodu osobowego, co prawda pozbawionego siedzeń, szyb i kół, ale i tak doskonale nadającego się  do dziecięcych zabaw (wydaje mi się, że mógł  to być jakiś wojenny model Citroena). Stał zaparkowany za garażami, tuż za ogrodzeniem jednostki wojskowej, w miejscu dzisiejszego,  przedłużonego odcinka Wrzeciona. Nieopodal tego miejsca usypana była dość spora hałda piachu, na której i latem i zimą spędzaliśmy również sporo czasu na różnych zabawach. Jeśli chodzi o jednostkę wojskową to pamiętam tylko jedno zdarzenie: jako kilkuletnie dziecko podszedłem raz do ogrodzenia, za którym spacerował żołnierz (pewnie wartownik) i po długich wahaniach powiedziałem do niego: Wujku, wujek da guzika, na co usłyszałem odpowiedź: Spier… gówniarzu! Od tamtej pory raczej unikałem tego miejsca i niespecjalnie zbliżałem się do ogrodzenia jednostki. 

Szczególną atrakcją były dla nas wtedy wszystkie okoliczne sklepiki i budki. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza cukierenka „Na Górce” i jej smakowite ciastka. Obok w sklepie kupowaliśmy namiętnie oranżadki w proszku. Z „wyrafinowanych smakołyków” pamiętam kapustę kiszoną kupioną przez mamę, wracającą z zakupów, w warzywniaku u szczytu Szegedyńskiej 5a (niewiarygodne, ale budka ta w prawie niezmienionej postaci funkcjonuje do dzisiaj ). Życie toczyło się wówczas zupełnie innym rytmem, było piękne i beztroskie.

Jeszcze jeden obraz z tamtych lat widzę szczególnie wyraźnie. Pomiędzy blokiem Szegedyńska 5 a sklepem przy Szegedyńskiej 3 rosną obecnie dwa wysokie drzewa. Choć były przycinane wiele razy ich gałęzie sięgają niemal 6 czy 7 piętra. Jak dziś pamiętam ojca, który w pewien jesienny, bardzo wietrzny dzień, własnymi krawatami podwiązywał te, niespełna metrowej wtedy wysokości, drzewka. Ja z nosem przyklejonym do okna obserwowałem te czynności z naszego mieszkania na drugim piętrze. Takich obrazów się nie zapomina… 

Marcin Strolman

PS. Powyższy tekst otrzymałem w odpowiedzi na apel, ogłoszony jakiś czas temu, o nadsyłanie swoich wrzeciońskich wspomnień. Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim za maile! Oczywiście liczę, że to nie koniec i ktoś jeszcze się odzewie. Gorąco wszystkich zachęcam do spisywania świadectw — ich lektura to fascynująca podróż w czasie!

e.

Komentarze

Najpopularniejsze posty

Historia osiedla Wrzeciono

Bar Hutnik

Wrzeciono od A do Z

Krytycznie o osiedlu Wrzeciono

Młociny Południowe?