Przejdź do głównej zawartości

Dookoła Szegedyńskiej

Ulica Szegedyńska, przy której mieszkałem i nadal mieszkam, początkowo miała się nazywać Okrąg albo Łuk, ale ostatecznie zwyciężyła "przyjaźń polsko-węgierska". Nie ma jednak co narzekać. Kiedy kilka lat temu gościłem przejazdem w Segedynie, sympatyczna węgierska kelnerka w jednej z restauracji, gdy dowiedział się na jakiej ulicy mieszkam, ofiarowała nam 2 butelki wina gratis. W jakim języku z nim wtedy rozmawiałem, już nie pamiętam... Z tą nazwą miasteczka i polską nazwą warszawskiej ulicy to zresztą osobna historia. Miasteczko nazywa się po polsku Segedyn i ulica powinna nazywać się Segedyńska. Taki wariant pisowni widać na starej tabliczce wiszącej wciąż jeszcze na budynku garaży. Natomiast węgierska nazwa to Szeged, z tym, ze węgierskie "sz" wymawia się jak polskie "s", czyli w fonetycznym brzmieniu: [seged]. Polska nazwa Szegedyn (czytane "sz") wzięła się prawdopodobnie z chęci zachowania wierności oryginalnej pisowni. I z jakichś powodów stała się formą powszechnie używaną, trafiła także na nowe tabliczki Miejskiego Systemu Informacji, wprowadzonego w latach 1997-2002. Słowniki ortograficzne (w tym PWN) podają jednak, że jest ona niepoprawna. Tak czy inaczej, zostawiam tę kwestię do rozstrzygnięcia językoznawcom.

Na Szegedyńską przeprowadziliśmy się z Żoliborza, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Świat podwórkowych zabaw wciągnął mnie na tyle, że niemal od samego początku czułem się tu znakomicie. Nasze podwórko, usytuowane między budynkami Szegedyńska 1, Wrzeciono 52 i Wrzeciono 54A było miejscem wielu ciekawych zabaw. Z czasem zapuszczaliśmy się w dalsze rejony osiedla i penetrowaliśmy z coraz większym zainteresowaniem najbliższą okolicę.

Około 1968. Ulica Szegedyńska. Fot. udostępniła Joanna Orońska-Rączka

Zabawa, która szczególnie utkwiła mi w pamięci to były wyścigi rowerowe dookoła ulicy Szegedyńskiej. Ulica ta razem z ulicą Wrzeciono tworzyła wówczas pętlę bez wylotu na ulicę Lindego, jak to jest obecnie. Ruch samochodowy na początku lat 70-tych był niemal zerowy, toteż "jajo" jak nazywaliśmy naszą owalną trasę, idealnie nadawało się do rozgrywania sportowych zawodów. Moim pierwszym pojazdem na pedały była rakieta, przywieziona przez mamę z Czechosłowacji — był to obiekt westchnień wszystkich dzieciaków z podwórka. Jeździła jednak dość powolnie i raczej nie nadawała się do „wyczynowej” jazdy po ulicy. W sumie szybko z niej wyrosłem. Przyszła pora na Flaminga, na którym czynnie brałem udział w naszych wyścigach. Start/meta usytuowany był mniej więcej przy wylocie osiedlowej uliczki miedzy budynkiem Szegedyńska 1 i pawilonem sklepowym Szegedyńska 3. Ruszaliśmy w prawo, w stronę ogrodzenia jednostki wojskowej, potem ulicą Wrzeciono i skręcając w drugi wylot Szegedyńskiej prosto do mety. Początkowo urządzaliśmy wyścigi masowe, w których brało udział od 5 do 15 uczestników. Były one niesamowicie widowiskowe i emocjonujące, ale także trochę niebezpieczne, bo w grupie napalonych dzieciaków, pędzących na łeb, na szyję, łatwo było o jakąś przypadkową kolizję. Z tego względu wyścigi „peletonowe” zastąpiliśmy później indywidualnymi wyścigami na czas. Oczywiście posiadacze kolarzówek zostawiali nas daleko w tyle. Na składaku można było ducha wyzionąć, a i tak nie miało się żadnych szans. Pamiętam, że próbowaliśmy wymyślić jakiś sposób zniwelowania tej dysproporcji, ale zawsze kończyło się to ogólnym i nierozstrzygniętym sporem. Ja w poczuciu głębokiej niesprawiedliwości, podczas czasówek próbowałem niekiedy skracać sobie drogę i skręcałem w lewo tuż obok pawilonów "Na Górce", wyjeżdżając na Szegedyńską tuż za szkołą. Nawet jednak te manewry jakoś specjalnie nie wpływały na moje rezultaty. Rywalizacja była zawsze dość zacięta, zwłaszcza kiedy do zabawy dołączali się "zawodnicy" z innych podwórek.

Obecnie rowery stały się jedną z wielu rozrywek i chyba przegrywają z grami komputerowymi, bo rzadko kiedy widuję dzieciaki na góralach. O tym, żeby odbywały się jakieś wyścigi na ulicy Szegedyńskiej, strach pomyśleć. Od czasów mojego dzieciństwa minęła niemal cała epoka.

Darek "Joe" Jukiel


PS. Z prawdziwą przyjemnością zaprezentowałem dziś na swojej stronie kolejny tekst wspomnieniowy poświęcony osiedlu Wrzeciono. Wciąż liczę (w zasadzie liczymy "my wszyscy", bo strona ma coraz więcej czytelników i sympatyków) na kolejne. Ja szczególnie czekam niecierpliwie aż odezwie się ktoś z "drugiego" krańca osiedla...

e.

Komentarze

Najpopularniejsze posty

Historia osiedla Wrzeciono

Bar Hutnik

Wrzeciono od A do Z

Krytycznie o osiedlu Wrzeciono

Młociny Południowe?